piątek, 2 listopada 2018

„Beelzebub has a devil put aside for me!” - Recenzja filmu Bohemian Rapsody


Oddając swoją artystyczną duszę, zatracając się w świecie kompletnie nie znanym szaremu człowiekowi, Freddie Mercury, postać barwa, oderwana od rzeczywistości, wybitna, a jednak zmagająca się z własnymi demonami...

Zespołu Queen nie trzeba nikomu przedstawiać, a także ich frontmana, wokalisty, o którym już wspominam w pierwszym akapicie, zatem przedstawię wam recenzję filmu, skupiającego się głównie na karierze Freddiego, noszący tytuł najsłynniejszego singla zespołu: „Bohemian Rapsody.”

Zaczynając od czołówki studia 20th Century Fox, gdzie słynne fanfary zastąpiło cudowne brzmienie gitary Briana Maya, przenosi widza w właśnie TEN klimat. Wiele odbiorców narzeka na całość projektu, że nie wiadomo w sumie o czym ten film, czy o zespole, czy o wokaliście... Ja bym ujęła to w ten sposób: Pokazanie powstania najważniejszej piosenki zespołu Queen, oraz skupienie się na ukazaniu sylwetki Freddiego Mercurego, który był tak charakterystyczną postacią, że nie sposób byłoby zepchnąć jego historii na drugi plan, a na pierwszym umieścić historię Queen'u.
Co do odegrania głównego bohatera, bo warto o tym wspomnieć, miałam mieszane uczucia co do doboru aktora, bo jak to, przecież takiej legendy jak Mercury po prostu nie da się odegrać i w ogóle jak można się brać za produkcję filmu skupiającej się na takiej postaci! Moje zdanie było – To się nie uda! A tu miła niespodzianka. Rami Malek – aktor grający Freddiego, wcielił się w postać fenomenalnie. Nie potrafię nawet dokładnie opisać tego, co ten facet zrobił. Osoby pamiętające lata 80 możecie mnie poprawić, jeśli się mylę, ale oglądając wiele nagrań z koncertów, słuchając opowieści o wokaliście Queen, to właśnie taką kreację, jaką zaproponował nam Rami wyobrażałam sobie w przypadku samego Freddiego. Chciałam również ukłonić się w stronę pozostałych aktorów, ponieważ członkowie zespołu, w szczególności postać Briana Maya wyglądała niemalże identycznie!




Czy zastanawialiście się jakie okropne życie mają światowi artyści? Taka refleksja naszła mnie, patrząc na historię wokalisty Queen. Kochany przez wielu ludzi, zdradzony przez tych, którym zaufał, szukający miłości, samotny, zagubiony... „Sprzedał duszę diabłu” - jak sam śpiewał, by później ją odkupić. Ten człowiek był i jest do dzisiaj legendą, o czym świadczy ten film, oraz nadawane rozgłośniach radiowych piosenki zespołu. W produkcji można zobaczyć, jaką ciężką drogę musiał przejść artysta, by osiągnąć swoje wewnętrzne Katharsis, ale czy tak naprawdę było? Wiele książek opisujących życie wokalisty pisze o nieco innym jego życiu...

Z pewnością można przyczepić się do wielu mankamentów w tym filmie, jak lekko zaburzona chronologia, oraz pozmieniane fakty typu poznanie się Freddiego z Brianem i Rogerem, czy też pominięcie wielkich sukcesów w Japonii, Argentynie... ale nikt nie może powiedzieć niczego negatywnego o ścieżce dźwiękowej, która w tym wypadku bardzo się broni. Zostały wybrane kultowe, największe hity zespołu. Nawet cieszę się, że w scenach został puszczony oryginał głosu Freddiego, bo tego już Rami Malek nie jest w stanie podrobić. Piosenki skłaniają do pozostania na sali do końca napisów, a słuchać ich w sali kinowej z takim nagłośnieniem to miód na serce.

Niesamowitym przeżyciem były dla mnie końcowe sceny z koncertu 13.07.1985 w Wembley, gdzie z moją wrażliwością nie trudno było o uronienie łez. W pewnym momencie miałam odczucia, jakbym cofnęła się w czasie i była tam. To było niezwykłe doznanie, które zostanie na długo w mojej pamięci...



Pomimo młodego wieku oraz tego, że nie dane mi było żyć w czasach najbardziej rozkwitającej legendy rocka, jestem emocjonalnie związana z tym zespołem, a przede wszystkim z sylwetką Freddiego Mercurego, a ten film pomógł mi jeszcze bardziej mentalnie przeżyć jego historię, a dzięki tak dobrej grze aktorskiej, oraz wielkiemu zaangażowaniu całej obsady produkcyjnej ten film stworzył coś, na co właśnie czekałam, coś co człowiek może dogłębnie przeżyć. W „Bohemian Rapsody” nie zabranie scen z humorem, kadrów powodujących ciarki na ciele, czy łzy wzruszenia, a jeśli spodziewaliście się słodkiej historyjki o super sławie zespołu to też tego nie znajdziecie. Tutaj zobaczycie jaką ciężką pracę, wysiłek włożyli członkowie zespołu w swój sukces, jak „od kuchni” wyglądała praca z wytwórniami muzycznymi, oraz momenty, w których wcale nie było kolorowo.



Chciałabym jednak podejść obiektywnie do tej recenzji i wyszczególnić negatywne strony filmu. Jedynymi minusami, które chciałabym uporządkować jest:
- Zaburzona chronologia wydarzeń;
- Bardzo mocno karykaturalna szczęka wokalisty, czasem zbyt mocno uwydatniona w filmie;
- Wiele nieścisłości pojawiających się w filmie, takie jak: pominięcie
ważnych postaci jak Barbara Valentin, świta królewska w domu Freddiego, a także fakt, iż Mercury nie mieszkał sam z kotami itp.;
- Pobieżne potraktowanie jego związku z Jimem;
- Zbyt mocne osadzenie postaci Mary w filmie, która jest niczym dobry duszek, a jednak w
w życiu bywa różnie, a kontakty Mary z zespołem nie do końca są dobre.
Słowem podsumowania, „Bohemian Rapsody” sprostał moim oczekiwaniom, jako osoby chcącej wrócić do tamtych czasów. Wyszłam z kina pod ogromnym wrażeniem artystycznym, ale i emocjonalnym, a chyba najbardziej chodzi o to, by grać na emocjach odbiorców, prawda? Jednakże patrząc przez pryzmat faktów i pominięcia kilku istotnych elementów, choć zdaję sobie sprawę, że ujęcie całego bagażu doświadczeń zespołu nie mogło by się zmieścić w 135 minutowym filmie, oceniam film 8/10. W mojej opinii był to naprawdę dobry film, pod kątem artystycznym i chyba najlepiej właśnie w takim pryzmacie warto go zobaczyć, pamiętając że.. Królowa może być tylko jedna!


piątek, 9 lutego 2018

Analiza i interpretacja wyników eksperymentu "Dzień dobry wszystkim!"

Wstęp:
Na zajęciach z antropologii kulturowej, został poruszony temat różnic kulturowych. Studentki porównywały m.in. zwyczaje witania się obywateli polskich, ze zwyczajami obywateli innych krajów. W trakcie prezentacji, którą przedstawiały dziewczyny, wiązała się dyskusja, koncentrująca się wokół tego zagadnienia. Opisywane zostały sytuacje, które zdarzają się często poza granicami naszego państwa, a są rzadkością w naszym kraju, m.in. życzliwe witanie się obcych sobie ludzi. Podczas dyskusji można było usłyszeć kilka argumentów,że w większej aglomeracji miejskiej, taka forma życzliwości jest bardzo trudna, ze względu na większą ilość mieszkańców, i przechodniów, którzy nas mijają na ulicy, natomiast w mniejszych miejscowościach jest to bardziej przyjęte przez społeczeństwo zachowanie, zważywszy nie tylko na mniejszą ilość ludności, ale także na znajomość mieszkańców choćby „z widzenia”. Studentki wywnioskowały, iż takie witanie się z nieznajomą osobą nie jest normą w Polsce.

Nie ma kraju idealnego. Nieważne czy człowiek przenosi się do Dubaju, Mumbai czy Singapuru - zawsze coś nie będzie nam odpowiadać w nowym miejscu. I nie wszyscy będą narzekać na to samo.” Aby zorientować się bardziej w temacie, wyszukałyśmy kilka artykułów na temat życia poza granicami naszego państwa, zachowań ludności i kultury. „Dlatego po przyjeździe na miejsce nie warto szukać potwierdzenia swoich uprzedzeń, ale próbować konfrontować je z rzeczywistością. I zrozumieć, że wiele aspektów kultury jest względnych. Japończyka może irytować, że w Niemczech jest tak brudno, podczas gdy Egipcjanin uzna Niemcy za ideał czystości i porządku. Paryżanie wydadzą się Amerykaninowi niezwykle nieuprzejmi i wulgarni, ale Chińczycy mogą uważać mieszkańców stolicy Francji za najuprzejmiejszych ludzi pod słońcem. W tego typu kwestiach nie ma obiektywizmu, porównujemy rzeczy do tych, które znamy, więc nie zawsze warto słuchać innych. I nie warto generalizować - ja w Paryżu spotkałam zarówno bardzo niemiłe jak i bardzo miłe osoby (choć nie ukrywam, że jest to jeden z najmniej przyjaznych krajów, w jakim byłam).” (chichiro.blox.pl 2009)

Miłe, uprzejme, a niestety dla niektórych wręcz niezauważalne, bo codzienne. Trochę osłuchane, ale czy niedzisiejsze? Good morning, bonjour czy こんにちは (konnichi wa). W naszym języku brzmi „dzień dobry” to jedne z pierwszych słów, których uczymy się poznając obcy język. Okazuje się jednak, że zwykłe pozdrowienie staje się w obcym kraju pewnym luksusem, a może nawet oznaką czegoś więcej niż normalności. Ostatnio wyjątkowo często można zaobserwować, że coraz więcej ludzi nie mówi nikomu "dzień dobry". Nie oznacza to, że zapominają czy też nie zauważają swoich sąsiadów, sprzedawców w sklepie lub ludzi w windzie. Coraz większej ilości osób po prostu nie zależy na wzajemnych uprzejmościach, a zwykłe "dzień dobry" oznacza dla nich zbyt duży wysiłek.              
Eksperyment „Dzień dobry wszystkim!”

Chcąc sprawdzić, czy na pewno mówienie zwykłego „dzień dobry”, bądź „cześć” do pierwszy raz spotykanych obywateli na ulicy jest dziwnym zachowaniem postanowiłyśmy przeprowadzić eksperyment, który nazwałyśmy „Dzień dobry wszystkim!”. Celem badań było sprawdzenie reakcji osób, w różnym przedziale wiekowym, na kierowane do nich słowo dzień dobry. Przedmiotem badań są wobec tego reakcja osób, na nasze witanie się.
Postawiłyśmy sobie trzy kluczowe hipotezy, które brzmią następująco:
  • Przypuszczamy że, osoby starsze w wieku 50-70+ lat nie będą zaskoczone taką formą powitania, odpowiedzą z życzliwością;
  • Domniemywamy iż, młodzież szkolna oraz studenci będą reagowali uśmiechem i pozytywnym zaskoczeniem, również odpowiadając na przywitanie;
  • Myślimy że, osoby w przedziale wiekowym 30-50 lat będą zaskoczone, często zniechęcone, bądź zdezorientowane próbą przywitania się.
Wybrałyśmy metodę badawczą jako eksperyment, a technikę jako obserwację, ponieważ w takich okolicznościach jest ona najbardziej wiarygodna. Według T. Kotarbińskiego, "Eksperyment. . to tyle, co zabieg polegający na wywołaniu czegoś w takich właśnie, a nie innych warunkach po to, by można było zaobserwować, czy w tych warunkach towarzyszy temu czemuś coś takiego a takiego"  (Kotarbiński 1961, s. 352)
Naszą grupą badawczą byli ludzie przypadkowo spotykani na ulicy, w różnym przedziale wiekowym, od dzieci i młodzieży, po osoby starsze, emerytów. Sądzimy, iż można liczyć ich w setkach, jednak, nie możemy podać konkretnej liczby, zważywszy na charakter wykonywanego eksperymentu.

Przebieg obserwacji:
Nasz eksperyment rozpoczął się we wtorek w godzinach popołudniowych a zakończył w czwartek, również w godzinach popołudniowych/ wieczornych. W tym czasie obserwacje były prowadzone w trzech miejscowościach. Częstochowie, gdzie powierzchnia i ludność w przekroju terytorialnym w 2016 roku wynosiła:
  • Powierzchnia w km2: 160
  • Ludność w tysiącach: 228 179 tys.
  • Na 1km2 :1429

Drugą z miejscowości było Zawiercie, gdzie na 2016 rok liczba mieszkańców wynosiła:
  • Ludność w tysiącach: 50 809 tys.
Natomiast trzecią była wieś Grabowa położona w gminie Łazy, powiecie Zawierciańskim, gdzie liczba mieszkańców to zaledwie:
  • Ludność w setkach: 742

W ciągu tych trzech dni podróżując ulicami Częstochowy, Zawiercia i Grabowej naszym zadaniem było mówienie „dzień dobry” mijającym nas osobom, oraz „cześć” kierując się do młodzieży bądź grona studentów. Starałyśmy się nie pominąć żadnej osoby, choć przechodząc przez mocno zaludnione ulice, bądź przez pasy na drugą stronę ulicy, było to mocno problematyczne. Obserwowałyśmy uważnie reakcje osób, do których kierowałyśmy to życzliwe przywitanie. Podczas wypowiadania słów próbowałyśmy nawiązać kontakt wzrokowy, oraz uśmiechać się życzliwie, by nasze przywitanie wyglądało, jak najbardziej naturalnie i miło. Po trzech dniach możemy wywnioskować iż:
  • Osoby starsze zamieszkujące tereny Częstochowy i Zawiercia w przedziale wiekowym 50-70 + lat często uśmiechały się, odpowiadały „dzień dobry”, zdarzyło się, jednak bardzo rzadko odwrócenie głowy w drugą stronę i udawanie, że osoba nas nie słyszy;
  • Młodzież szkolna i studenci przebywający na terenie wyżej wymienionych dwóch miast była zaskoczona, jednak nie zdarzyło się, by ktoś nam nie odpowiedział. Spotkałyśmy się z bardzo miłym odzewem, częstymi uśmiechami, i otwartą gestykulacją ( pomachaniem ręką, przybiciem „piątki”);
  • Zdecydowanie wyzwaniem i utrudnieniem stanowiła grupa wiekowa około od 30-50 lat, których mijałyśmy w Częstochowie i w Zawierciu. Tutaj reakcje były bardzo różne, zaczynając od odpowiedzi, uśmiechów, spotykając się również z ignorancją, często mimika twarzy tych osób zdradzała zaskoczenie poprzez uniesienie brwi, przypuszczałyśmy, że ktoś taki mógł pomyśleć, dlaczego witamy się z nim nie znając go;

    Całkowicie inne reakcje bywały w Grabowej – wsi. W porównaniu do młodzieży z miasta, nastolatkowie w mniejszej aglomeracji albo odpowiadali z doza niepewności w głosie, albo ignorowali nasze „cześć”. Natomiast osoby od 30 roku życia aż do 70 + byli bardzo przyjaźnie nastawieni, nie tylko odpowiadając, ale również zaczynając rozmowę i zaczepiając na ulicy, chociażby na chwilę.

Reporterzy Ewa Wanat i Michał Wąsowski: Dzień dobry!
Aby dopełnić nasze obserwacje szukałyśmy w internecie podobnych eksperymentów, by móc rzetelnie porównać nasze spostrzeżenia z inną pracą badawczą. Na łamach serwisu internetowego natemat.pl reporterzy Ewa Wanat i Michał Wąsowski w 2013 roku spytali przechodniów o zdanie na ten temat, a także próbowali również mówić „dzień dobry” do nieznajomych osób.
Redakcyjny kolega Michał Wąsowski zapytał ostatnio kilka przypadkowych osób, dlaczego zrezygnowali z najprostszego odruchu, który – wydawałoby się – powinniśmy mieć po dostrzeżeniu znajomej buzi. Większość z osób, które nie mówią "dzień dobry" nie potrafiło tego w żaden sposób uzasadnić. Ot tak po prostu brakuje im czasem języka. Jedną z zaczepionych przez naszego dziennikarza osób był jego sąsiad, dwudziestoletni student. – Nie znamy się, widzę cię raz na ruski miesiąc, nigdy się nie poznamy, to po co mam mówić dzień dobry. Bo tak wypada? To głupie – stwierdził chłopak aspirujący do miana "wykształciucha". Nasz reporter zapytał napotkanego chłopaka, czy powiedzenie "dzień dobry" jest dla niego jakimś problemem, czy ponosi jakieś wyjątkowe "koszty". Ten zaś odparł: – Muszę otworzyć gębę i nią coś powiedzieć, a wcale mi się nie chce. Nie widzę powodu, aby to zmieniać – odparł. To na szczęście nie była typowa postawa studenta. A przynajmniej tak twierdzi dr Ewa Pietrzyk-Zieniewicz, która wykłada na Uniwersytecie Warszawskim przedmiot Retoryka i Erystyka. –Moi studenci zazwyczaj się ze mną witają. Mówienie "dzień dobry" jest też uzależnione od tego, z kim się witasz i gdzie to robisz. A jeśli ktoś tego nie robi, to znaczy, że jest niezbyt starannie wychowany. Jak napisał w "Panu Tadeuszu" Adam Mickiewicz: "Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna" –mówi Dr Ewa Pietrzyk-Zieniewicz.” (natemat.pl, 2013)
Wracając do testu na przypadkowo spotkanych osobach. Niewiele lepiej było w przypadku trzydziestoletniej kobiety, która była – co najmniej – zdziwiona bezcelowym "dzień dobry", które właśnie usłyszała. Kolejną osobą, która nie odpowiedziała na zwykłe powitanie był nastoletni chłopak. W tym wypadku okazało się, że szkoła tak mocno eksploatuje młodych ludzi, że po wyjściu z niej nie mają już siły na nic. – Chłopak powiedział, że nie jestem nauczycielem i że on ma dość przymusu wiecznego "dzień dobry" jak chodzi do szkoły. I jak z niej wychodzi to już nie chce nikomu mówić dzień dobry – wspomina Michał Wąsowski. 
Nasz reporter, który zrobił ten krótki test stwierdził, że ludzie, którym mówił "dzień dobry" patrzyli na niego jak na idiotę, a wręcz niekiedy odwracali głowę udając, że go nie widzą. Parę osób powiedziało mu także, że są zbyt zmęczeni, aby odpowiadać na takie powitania... – Jeden chłopak przyznał, że zawsze udaje, że nie słyszy, bo ma słuchawki w uszach i czuje się w ten sposób rozgrzeszony ze społecznego obowiązku bycia kulturalnym – słyszymy. O zwykłym kiwnięciu głową nie pomyślał. 
Dziennikarka radiowa Ewa Wanat nie zauważa podobnego problemu z powitaniami w swoim otoczeniu. Redaktor naczelna Polskiego Radia RDC twierdzi, że obserwacje naszego reportera nie są do końca trafione. – Wydaje mi się, że ludzie właśnie coraz częściej mówią sobie "dzień dobry" Przy wejściu do sklepu lub urzędu wypowiada się je wręcz nawykowo. Ja witam się ze swoimi sąsiadami, również z tymi, których znam tylko z widzenia – mówi dziennikarka.
Naczelna twierdzi, że "dzień dobry" w miejscach publicznych funkcjonuje stosunkowo niedługo. – Kiedyś nie istniał taki zwyczaj, a dziś jest tak, jak na Zachodzie – mówi. Zapytałem dziennikarkę o to, czy wyobraża sobie świat, w którym ludzie nie witaliby się wzajemnie. – Tak, bo żyłam w takim świecie. W PRL nie było takiego zwyczaju. Przychodziło się do sklepu, w którym sprzedawczynie były nieuprzejme. To było jak zetknięcie z kimś, kto siedzi na tronie. Jakby miał władzę nad klientami i w pewnym sensie tak było. Rzeźnik miał władzę absolutną i też nie mówił "dzień dobry" – wspomina Ewa Wanat.” (natemat.pl, 2013)
Analizując powyższe wyniki, można zgodzić się, iż mówienie sobie „dzień dobry” w sklepach, miejscach publicznych jest (pokusiłybyśmy się o stwierdzenie) – automatyczne, ale mówienie owego przywitania napotkanym ludziom na ulicy wciąż wzbudza zdziwienie, wśród młodzieży można zauważyć lekki bunt z powodu „przymusowego dzień dobry” w szkole.
Porównując wysunięte wnioski reporterów, można dostrzec pewne podobieństwa, jak zdziwienie u osób. Niestety nie możemy się zgodzić co do opinii względem młodzieży. Patrząc na rok wykonywanych badań, (2013) można wysunąć wnioski, że w ciągu tego czasu młodzież szkolna rozwija się kulturowo i zmienia nastawienie do pewnych zjawisk m.in. witania się.

Słowem podsumowania:
Czy można funkcjonować w społeczeństwie bez mówienia ludziom tych zaledwie dwóch słów „dzień dobry?” Oczywiście, że tak. Jednakże jak to się ma do tego co dzieje się poza granicami naszego państwa? Czemu tak wiele Polaków wyjeżdżając do innego kraju zachwyca się taką forma życzliwości spotykaną na ulicy, a nie propaguje tego w swojej ojczyźnie? Tak proste dwa słowa to nie tylko „odbębnienie” pewnej uprzejmości wobec innych. Powinniśmy każdego dnia zauważać jacy ludzie nas otaczają. Oczywistym faktem jest, że człowiek nie wszystkich zawsze lubi, ale powiedzenie „dzień dobry” pokazuje szacunek i kulturę, jaką posiadamy.
Takie przywitanie nie oznacza tylko dostrzeganie drugiej osoby, ale fakt, że się go szanuje i jest się częścią społeczeństwa. Zdecydowanie ułatwia nam to kontakty międzyludzkie, oraz zdecydowanie poprawia nastrój.
Można by tutaj jeszcze poruszyć kwestie dobrego wychowania, i zasad savoir vivre, kto powinien się odezwać pierwszy, jednak wydaje nam się, że idąc ulicą nie jest to wtedy aż tak bardzo istotne, jednak, przytoczymy tutaj definicję Edwarda Pietkiewicza polski dyplomata, pisarz i niegdyś nauczyciel w szkółkach wiejskich. „Jedni utrzymują, że pierwszy kłania się ten, kto jest lepiej wychowany, inni – że wymiana ukłonów odbywa się jednocześnie, a jeszcze inni formułują pewne reguły. A więc mężczyzna kłania się kobiecie, młodszy – starszemu, pracownik – przełożonemu, idący stojącemu, wchodzący – obecnym, jadący samochodem – idącym pieszo, pojedyncza osoba – grupie, idący schodami w górę – schodzącemu w dół, idący szybciej – idącemu wolniej”. (Pietkiewicz 1997, s. 78-79) My jednak biorąc udział w naszym eksperymencie nie zważałyśmy na sztywne zasady, a na podzielenie się choć trochę uprzejmością, którą chcemy darzyć jak najwięcej osób.
Patrząc na nasze założone hipotezy, możemy śmiało powiedzieć, iż hipotezy, któe zakładałyśmy, pokrywają się z wynikami naszych badań. To, co zakładałyśmy stało się realnymi wynikami naszych obserwacji.
Ostatnio na socjologii edukacji wykładowca opowiadał o tym, że czasem trzeba zmienić pewne zachowania, by nazwijmy to „zwyczaj” ten mógł się zmodyfikować. Gdyby tak właśnie ludzie zaczęli częściej do siebie mówić „dzień dobry”? Oby dwie stwierdziłyśmy, że nie szokowałoby to tak osób, i nie dziwiło, tak jak to miało miejsce przy naszym eksperymencie, a było to właściwie na porządku dziennym, tak, jak ma się to w innych państwach na świecie.
Przeprowadzenie tego eksperymentu było dla nas bardzo ciekawym, nowym doświadczeniem. Zaczęłyśmy zwracać większą uwagę na ludzi, którzy nas otaczają, a także skłoniło nas to do refleksji na temat życzliwości i uprzejmości wobec ludzi, za którymi się nie przepada. Takim osobom, powinniśmy również okazywać szacunek, ponieważ każdy ciężko na niego pracuje. Sądzimy bowiem, że po tym eksperymencie będziemy dalej propagować częstsze mówienie sobie tych prostych dwóch słów... Dzień dobry!

Eksperyment został przeprowadzony spontanicznie przez dwie studentki studiów magisterskich, z kierunku pedagogika, z uczelni Akademii Jana Długosza w Częstochowie: Wiolettę Ojrzyńską i Annę Wojnowską. Dziękujemy Pani Dr. Adamskiej-Staroń za pomoc w edycji tekstu, oraz dobrą radę!

Bibliografia:
  1. E. Pietkiewicz, Savoir vivre dla każdego, Warszawa 1997, s. 78-79;
  2. Biuro Doradcze Altima S.C, Lokalny Program Rewitalizacji dla Gminy Łazy na lata 2017-2020+, Łazy 2017, str. 18;
    Strony internetowe:
  3. T. Kotarbiński, Elementy teorii poznania logiki formalnej i metodologii nauk, Wrocław-W-wa-Kraków 1961, s. 352
  4. Dzień dobry -Czy witając sąsiadów robimy z siebie idiotów? ,http://natemat.pl/63615,dzien-dobry-czy-witajac-sasiadow-robimy-z-siebie-idiotow[Dostęp: 25.01.2018] ;
  5. [Dostęp: 25.01.2018] ;
  6. Zawiercie w liczbach, https://infozawiercie.wordpress.com/2016/04/14/zawiercie-w-liczbach/,[Dostęp: 25.01.2018];
  7. Jak zamieszkać w obcym kraju i nie zwariować, http://chihiro.blox.pl/2009/12/Jak-zamieszkac-w-obcym-kraju-i-nie-zwariowac.html[Dostęp: 25.01.2018]



1

piątek, 2 lutego 2018

Jak wysoki jest "Podatek od miłości" ?

W dzisiejszych czasach udział Urzędu Skarbowego w naszym życiu to ogromna sprawa. Urzędnicy rozliczają nas z wielu naszych spraw, a my oczywiście musimy płacić podatki. Jak wysoki jest więc „Podatek od miłości”? - Zapraszam na recenzję filmu.

Tak bardzo reklamowany na jednej ze stacji telewizyjnych film, nie mógł obejść się mojej uwadze. Jednak, że jest to polska produkcja, nie wiązałam z nią wielkich oczekiwań bowiem wiemy, że polskie filmy nie są sztuką wysokich lotów, ale... zacznijmy od początku.

„Podatek od miłości” obfituje w śmietankę polskich aktorów, m.in.: Grzegorz Damięcki, Aleksandra Domańska, Roma Gąsiorowska, Magdalena Różdżka, Weronika Rosati, Magdalena Popławska, Zbigniew Zamachowski, oraz w aktorów serialowych takich jak: Ewa Gawryluk, czy Grażyna Wolszczak. Dobór odpowiedniej obsady, to już prawie połowa sukcesu, i w tym wypadku jestem mile zaskoczona, że po raz któryś z kolei, nie muszę w komedii romantycznej oglądać (z całym szacunkiem dla fanów) Tomasza Karolaka. Ostatnio ciągle go pełno na ekranach kin, chciałam od niego odpocząć.

Zdjęcie pobrane z :film.interia.pl


Fabuła filmu jest dosyć prosta, jak przystało na tego typu produkcję. Główny bohater- Marian, ma problem z Urzędem Skarbowym, więc idzie do baru. Spotyka tam Klarę, która również boryka się ze swoimi problemami. Jednak nie.. nie zakochują się od razu w sobie. Obrażają wzajemnie i tak oto żegnają w niemiłej atmosferze. Jak się okazuje.. Klara jest urzędnikiem skarbowym i w akcie zemsty, próbuje Mariana dobić prawnie ze strony US. Dalej historia się rozwija...

W trakcie rozwinięcia wątku pojawiają się humorystyczne „smaczki”, które idealnie wpasowały się w mój i jak domniemam nie tylko mój, poziom poczucie humoru. Na sali widzowie często śmiali się głośno, co świadczy o idealnym doborze żartów, nieco sarkastycznym, trafiającym często w punkt, i życiowym. W końcu to komedia romantyczna, więc takich elementów powinno być sporo.
Jednakże podczas oglądania filmu był taki moment, kiedy zdawało mi się, że wszystko się ciągnie zbyt długo, film zaczął być nieco nudny i męczący i czekałam na scenę kulminacyjną.

Wspomniani przeze mnie wcześniej aktorzy odegrali swoje role na wysokim poziomie. Gra aktorska nie budziła we mnie odrazy, nie była sztuczna. Film oglądało się bardzo przyjemnie, a odegrana przez Aleksandrę Domańską- Klara, była naprawdę mistrzostwem i mocną stroną tej produkcji.

Zdjęcie pobrane z : film.interia.pl


Co więc było nie tak? Poza przedłużającą się, (miałam czasem wrażenie), na siłę fabułą, zorientowałyśmy się z przyjaciółką, że w jednym momencie ścieżka dźwiękowa została zapożyczona z filmu „ Tylko mnie kochaj” i lekko zmodyfikowana. Czyżby nie starczyło pieniążków na dobrego realizatora od strony muzycznej? Trochę mnie to zażenowało.

Słowem podsumowania. Film oczywiście kończy się „happy endem”, i jak dla mnie to też był happy end, że wyszłam z kina przy napisach, a nie w trakcie filmu. Tak jak tez pisałam na początku, mocno sceptycznie podchodzę do polskich produkcji, ale zostałam mile zaskoczona. Myślę, że na wieczór z kumpelą, bądź drugą połówką, film nadaje się do obejrzenia, a pieniążki za bilet w kinie nie były stracone. Moja ogólna ocena 6/10.

Zdjęcie pobrano z : film.interia.pl