piątek, 2 listopada 2018

„Beelzebub has a devil put aside for me!” - Recenzja filmu Bohemian Rapsody


Oddając swoją artystyczną duszę, zatracając się w świecie kompletnie nie znanym szaremu człowiekowi, Freddie Mercury, postać barwa, oderwana od rzeczywistości, wybitna, a jednak zmagająca się z własnymi demonami...

Zespołu Queen nie trzeba nikomu przedstawiać, a także ich frontmana, wokalisty, o którym już wspominam w pierwszym akapicie, zatem przedstawię wam recenzję filmu, skupiającego się głównie na karierze Freddiego, noszący tytuł najsłynniejszego singla zespołu: „Bohemian Rapsody.”

Zaczynając od czołówki studia 20th Century Fox, gdzie słynne fanfary zastąpiło cudowne brzmienie gitary Briana Maya, przenosi widza w właśnie TEN klimat. Wiele odbiorców narzeka na całość projektu, że nie wiadomo w sumie o czym ten film, czy o zespole, czy o wokaliście... Ja bym ujęła to w ten sposób: Pokazanie powstania najważniejszej piosenki zespołu Queen, oraz skupienie się na ukazaniu sylwetki Freddiego Mercurego, który był tak charakterystyczną postacią, że nie sposób byłoby zepchnąć jego historii na drugi plan, a na pierwszym umieścić historię Queen'u.
Co do odegrania głównego bohatera, bo warto o tym wspomnieć, miałam mieszane uczucia co do doboru aktora, bo jak to, przecież takiej legendy jak Mercury po prostu nie da się odegrać i w ogóle jak można się brać za produkcję filmu skupiającej się na takiej postaci! Moje zdanie było – To się nie uda! A tu miła niespodzianka. Rami Malek – aktor grający Freddiego, wcielił się w postać fenomenalnie. Nie potrafię nawet dokładnie opisać tego, co ten facet zrobił. Osoby pamiętające lata 80 możecie mnie poprawić, jeśli się mylę, ale oglądając wiele nagrań z koncertów, słuchając opowieści o wokaliście Queen, to właśnie taką kreację, jaką zaproponował nam Rami wyobrażałam sobie w przypadku samego Freddiego. Chciałam również ukłonić się w stronę pozostałych aktorów, ponieważ członkowie zespołu, w szczególności postać Briana Maya wyglądała niemalże identycznie!




Czy zastanawialiście się jakie okropne życie mają światowi artyści? Taka refleksja naszła mnie, patrząc na historię wokalisty Queen. Kochany przez wielu ludzi, zdradzony przez tych, którym zaufał, szukający miłości, samotny, zagubiony... „Sprzedał duszę diabłu” - jak sam śpiewał, by później ją odkupić. Ten człowiek był i jest do dzisiaj legendą, o czym świadczy ten film, oraz nadawane rozgłośniach radiowych piosenki zespołu. W produkcji można zobaczyć, jaką ciężką drogę musiał przejść artysta, by osiągnąć swoje wewnętrzne Katharsis, ale czy tak naprawdę było? Wiele książek opisujących życie wokalisty pisze o nieco innym jego życiu...

Z pewnością można przyczepić się do wielu mankamentów w tym filmie, jak lekko zaburzona chronologia, oraz pozmieniane fakty typu poznanie się Freddiego z Brianem i Rogerem, czy też pominięcie wielkich sukcesów w Japonii, Argentynie... ale nikt nie może powiedzieć niczego negatywnego o ścieżce dźwiękowej, która w tym wypadku bardzo się broni. Zostały wybrane kultowe, największe hity zespołu. Nawet cieszę się, że w scenach został puszczony oryginał głosu Freddiego, bo tego już Rami Malek nie jest w stanie podrobić. Piosenki skłaniają do pozostania na sali do końca napisów, a słuchać ich w sali kinowej z takim nagłośnieniem to miód na serce.

Niesamowitym przeżyciem były dla mnie końcowe sceny z koncertu 13.07.1985 w Wembley, gdzie z moją wrażliwością nie trudno było o uronienie łez. W pewnym momencie miałam odczucia, jakbym cofnęła się w czasie i była tam. To było niezwykłe doznanie, które zostanie na długo w mojej pamięci...



Pomimo młodego wieku oraz tego, że nie dane mi było żyć w czasach najbardziej rozkwitającej legendy rocka, jestem emocjonalnie związana z tym zespołem, a przede wszystkim z sylwetką Freddiego Mercurego, a ten film pomógł mi jeszcze bardziej mentalnie przeżyć jego historię, a dzięki tak dobrej grze aktorskiej, oraz wielkiemu zaangażowaniu całej obsady produkcyjnej ten film stworzył coś, na co właśnie czekałam, coś co człowiek może dogłębnie przeżyć. W „Bohemian Rapsody” nie zabranie scen z humorem, kadrów powodujących ciarki na ciele, czy łzy wzruszenia, a jeśli spodziewaliście się słodkiej historyjki o super sławie zespołu to też tego nie znajdziecie. Tutaj zobaczycie jaką ciężką pracę, wysiłek włożyli członkowie zespołu w swój sukces, jak „od kuchni” wyglądała praca z wytwórniami muzycznymi, oraz momenty, w których wcale nie było kolorowo.



Chciałabym jednak podejść obiektywnie do tej recenzji i wyszczególnić negatywne strony filmu. Jedynymi minusami, które chciałabym uporządkować jest:
- Zaburzona chronologia wydarzeń;
- Bardzo mocno karykaturalna szczęka wokalisty, czasem zbyt mocno uwydatniona w filmie;
- Wiele nieścisłości pojawiających się w filmie, takie jak: pominięcie
ważnych postaci jak Barbara Valentin, świta królewska w domu Freddiego, a także fakt, iż Mercury nie mieszkał sam z kotami itp.;
- Pobieżne potraktowanie jego związku z Jimem;
- Zbyt mocne osadzenie postaci Mary w filmie, która jest niczym dobry duszek, a jednak w
w życiu bywa różnie, a kontakty Mary z zespołem nie do końca są dobre.
Słowem podsumowania, „Bohemian Rapsody” sprostał moim oczekiwaniom, jako osoby chcącej wrócić do tamtych czasów. Wyszłam z kina pod ogromnym wrażeniem artystycznym, ale i emocjonalnym, a chyba najbardziej chodzi o to, by grać na emocjach odbiorców, prawda? Jednakże patrząc przez pryzmat faktów i pominięcia kilku istotnych elementów, choć zdaję sobie sprawę, że ujęcie całego bagażu doświadczeń zespołu nie mogło by się zmieścić w 135 minutowym filmie, oceniam film 8/10. W mojej opinii był to naprawdę dobry film, pod kątem artystycznym i chyba najlepiej właśnie w takim pryzmacie warto go zobaczyć, pamiętając że.. Królowa może być tylko jedna!